Le Code Civil des Français
Appelé usuellement Code Civil ou Code Napoléon, regroupe les lois relatives au droit civil français, c'est-à-dire l'ensemble des règles qui déterminent le statut des personnes (livre I-er), celui des biens (livre II) et celui les relations entre des personnes (livres III et IV) privées.
Promulgué le 21 Mars 1804 ( 30 Ventôse an XII) par Napoléon Bonaparte.
Czyli czego powinnam się uczyć a tego nie robię, warczę tylko patriotycznie znad mojej "The History of England". Przeczytawszy ostatniego posta na blogu
Eleonory Amalii coś mnie tknęło (wyrzuty sumienia poklepały po ramieniu?) i postanowiłam chociaż dać znać, że żyję- choćby i post miał być zupełnie o niczym.
Zacznijmy od tego, że przez atrakcje takie jak wyżej (i tak nie jest najgorzej. Chemia po francusku- to dopiero zabawa! A francuskie funkcje-jakaż to cudowna rozrywka w jesienne wieczory!) nie jestem w stanie dokończyć żadnego zaczętego projektu. Ani wymarzonej sukni XVIII- wiecznej, ani tym bardziej tej z lat 80 XIX wieku. Płaczę rzewnie, bo z Leroi Merlin zniknęły zasłony z których miałam ja zrobić, ale już mniejsza o to.
Większy problem mam z osiemnastowiecznym potworkiem. Niby jest już na wykończeniu- ale tylko "niby", okazało się bowiem że trzeba ją skrócić. I nie, nie spódnicę- całą górę wywalczoną krwią i blizną. Do tego nie mam chyba najważniejszej rzeczy- stays. Próbowałam je zrobić, próbowałam przez czas długi z rezultatem nadzwyczaj marnym (żeby nie powiedzieć żadnym). Jestem beztalenciem zupełnym w kategorii gorseciarstwa o czym przekonałam się niejednokrotnie, jednak teraz doskwiera mi to najbardziej, bo nie jestem w stanie skończyć tej sukni nie wiedząc, jak będzie leżała na tym przeklętym stays. W akcie desperacji przekopywałam nawet Etsy, ale kiedy ceny zaczęły mnie okładać kowadłem po głowie zrezygnowałam. Nie stać mnie.
Marzenia o zostaniu damą z obrazu Gainsborougha (miejmy nadzieję, że nie do końca) stracone, inne jednak dzielnie się trzymają, częściowo przez Krynolinowy spis. Zaległe posty przeczytałam dopiero dzisiaj, ale kiedy skończyłam podpunkt o wieczorze w Krakowskim teatrze autentycznie się rozpłakałam (mama myślała że wzruszył mnie Kodeks Napoleoński...). Nagle się okazało że przy moim ciągłym udawaniu damy w różnego rodzaju teatrach, operach czy filharmoniach mogłabym chociaż raz jej nie udawać, tylko faktycznie nią być. W odpowiednim stroju!
Dlaczego rodzice się dziwią kiedy w wyżej wymienionych obiektach patrzę wrogo na wszystkie panie w spodniach?
Z wielką radością pojawię się też w Muzeum Gliwickim 17 listopada. Nie wiem czy do czegokolwiek się nadam, w razie czego- Przynieś Podaj Pozamiataj jestem, do usług.
A teraz, kiedy już wylałam dostatecznie dużo łez jak na jeden post, trochę selfu!
Tak się składa, że piszę. Kilka
naście opowiadań. A ciągną się od wczesnego średniowiecza po wiek dziewiętnasty z przerwami. Ostatnio skupiam się najbardziej na (znowu) drugiej połowie osiemnastego wieku (
Choć prawdę mówiąc bohaterowie nie mogą się zdecydować, czy to jeszcze osiemnasty wiek, czy już regencja, bo panowie bardzo się wzbraniają przed pudrowaniem buźki). Pozwólcie więc, że przedstawię:
wiem że fryzura jest co najmniej nieodpowiednia... Ale jak nikt nie patrzy...
Lady Rosemary Southwel,
która ma na sobie moją wymarzoną kieckę od której... wzięła się nazwa tego bloga.
Mieszkająca na północy hrabstwa Essex szesnastoletnia i jedyna córka lorda, który hoduje konie.
Dlatego też Rosemary jeździ wręcz doskonale!
... Ale tylko po męsku. Za to bardzo próbuje poradzić sobie z "jedyną techniką jeździecką przystającą damie"- jak widać bez powalających sukcesów.
Rozgarnięte acz nieco zbuntowane dziewczę wychowuje ojciec i niańko-nauczycielka, Panna Helen Aston.
Panna Aston jest dość specyficzną osobą, zapatrzoną ślepo we Francję. Zakochana jest we wszystkim- od pretensjonalnej mody Marii Antoniny, po sam język. Generalnie służy do stawiania Rosemary do pionu, mimo że tatuś jest absolutnie zadowolony z faktu, że jego córka nie interesuje się wyłącznie koronkami.
Mój boże, opis biednej Rose wskazuje na jej kompletny Marysuizm, ale ghh...
Jest niska, fakt...
Opowiadanie mam, (co jest niezwykłe, bo zwykle piszę w zeszytach) więc jeśli ktoś byłby chętny, zamiast łez nad suknią notkę mogę mu poświęcić. Bardzo możliwe że opis samej Rose jest nieciekawy, ale jak opisać kogoś, matko, czegokolwiek bym nie napisała będzie brzmiało głupio, więc chyba faktycznie najlepiej jest przeczytać opowiadanie, ghh.
A na sam koniec: