czwartek, 30 stycznia 2014

Ceud mìle fàilte! cz.1



To będzie... długi post, ostrzegam!

Przeglądam tak te balowe notki, przeglądam... I nie powiem, zazdrość mnie zżera. Choć absolutnie niesłusznie, bo kiedy pozostałe dziewczęta przygotowywały się do balu, ja wybierałam się w długą (oj, długą...) podróż do... Szkocji. Kraju (nazwijmy ją roboczo krajem, bo trochę mi szkoda biednego Wallace'a) który śnił mi się po nocach i z którym, nigdy go nie widząc, czułam wyjątkową więź (głupie opowiadania, głupie postacie...). Wyjechaliśmy wieczorem, i pierwszym naszym przystankiem był Akwizgran. 



 Następnie, po nocy spędzonej we Francji udaliśmy się na prom, gdzie-oczywiście-Edzia koniecznie musiała spełnić swoje ambicje dotyczące kapitanienia w Royal Navy jakieś dwieście trzydzieści lat temu i gdy tylko na horyzoncie pokazały się klify Dover wyszła na zewnętrzny pokład, ryzykując zapalenie ucha.
jestę kapitanę, mówcie mi Charles.
albo i nie, haha.




Jako że jechaliśmy na drugi koniec kraju, "zaliczyliśmy" Oxford i Stratford-upon-Avon.
Wieża kolegium Tolkiena


wieża Magdalen College, kolegium C.S. Lewisa
pola, na których rozpoczyna się akcja "Alicji w Krainie Czarów"- są, co prawda, zalane, ale wyobraźmy sobie że tej wody tam nie ma. :U
"The Eagle and Child"-pub gdzie spotykali się Inklingowie, czyli między innymi Tolkien i Lewis, i gdzie czytali fragmenty swoich prac. piliśmy tam herbatę, i chyba nawet siedziałam na miejscu Profesora Tolkiena. Boże, nie jestem godna. (na zdjęciu duch gratis.)
A w Stratford było ciemno więc sa tylko dwa djęcia.
                
Francya w Anglii, mrr.

Dom Szekspira
Na tym zakończmy część pierwszą- następnego dnia bowiem już byliśmy w Edynburgu.

A dla tych, który dotrwali- Element Komiczny na koniec!



przód może jeszcze i "ujdzie w tłumie" (dlaczego góra się marszczy, Boże!)

Ale tył, haha, tył jest paskudny.












poniedziałek, 6 stycznia 2014

Notka na szybko

Kiedy w "wersjach roboczych" pichcą się notki długie i rozbudowane, z rozstrzałem na kilka epok (a pichcą się, oj pichcą!) Postanowiłam zaprezentować Wam jedno z moich postanowień noworocznych, a mianowicie...
...

Postanowiłam, że pierwszą rzeczą za którą się wezmę (po skończeniu mufki i sukni z 1880) będzie damski strój jeździecki, najprawdopodobniej osiemnastowieczny.


Najprawdopodobniej będzie granatowo-biały czarno-czerwony jak ten na obrazie Reynoldsa, bo głupio jeździć konno w barwach Royal Navy z tego co widzę szczególnie czerwony był często używany w Wielkiej Brytanii do strojów jeździeckich, co widać choćby po tradycyjnym ubiorze brytyjskich jeźdźców podczas polowania na lisa

Ale! Nie chcę się za bardzo rozwodzić, bo notka o strojach jeździeckich jest jedną z tych "pichcących się"... ;)


niedziela, 24 listopada 2013

Bardzo spóźniony post

W zasadzie powinnam opublikować ten post dokładnie tydzień wcześniej, jednak szkoła skutecznie mi to uniemożliwiała (dwa sprawdziany i niezapowiedziana kartkówka w piątek- haha.)

Miało być długo i rozbudowanie, ale będzie krótko i treściwie. Przynajmniej nie będę jęczeć, oh wait.

A więc (nie zaczyna się zdania...) dokładnie tydzień temu miałam przyjemość uczestniczyć wraz z Porcelaną, Fobmroweczką i Eleonorą Amalią oraz dwoma niekrynolinowymi dziewczynami w... No cóż, właściwie trudno określić rodzaj tego wyjazdu, główny cel był jednak taki, żeby zobaczyć przedpremierowo wystawę "Nowiny paryzkie" (kulisy jej powstawania znajdziecie tutaj- naprawdę warto zajrzeć!) - która otwarta będzie od 13 grudnia w Willi Caro w Gliwicach. My jednak widziałyśmy ją w Zameczku Piastowskim, dopiero przygotowywaną.

Niedziela była ogólnie szalona- i choć do Gliwic wybrałam się ze szlachetnym celem pomocy organizatorce, skończyło się na przymierzaniu sukien i włażeniu sobie nawzajem pod turniury. :D

Przepraszam za ilośc i jakość zdjęć, ale mam tylko takie. :/







Podsumiowując- poznałam naprawdę cudownych ludzi, dowiedziałam się przydatnych i ciekawych rzeczy oraz zrozumiałam, jak ja bardzo potrzebuję jakiejkolwiek XIX wiecznej sukni (za którą, by the way, już się zabrałam- XVIII wieczny potworek wylądował w kącie pod błachym pretekstem braku granatowych nici...). Zastanawiam się tylko nad kolorem. :D

PS. Poważnie zastanawiam się nad zmianą adresu bloga na Szafę ciotki Any!

Edit

Zapomniałam wspomnieć o projekcie mufka- pomyśle który właśnie w Gliwicach się narodził, i w którym biorę udział, ale jestem głupia i nie umiem wkleić sobie obrazka z boku strony:


sobota, 16 listopada 2013

Czas zrobić wishlistę...

... I ogarnąć bałagan w folderach.
Doszłam bowiem do wniosku, że wymarzonych kostiumów mam tyle, że jedyne co mogłabym zrobić na tą chwilę to rozwinąć ich listę niczym dywan.

Pozwolę więc sobie spisać wszystkie (a przynajmniej te, które chomikuję w magicznym folderze "refy") w kolejności najzupełniej przypadkowej.

I.
Błękitna suknia Lukrecji Borgii z "The Borgias"
Mimo że do włoskich, wczesnorenesansowych sukien podchodzę z rezerwą, (podobnie z resztą jak do tych regencyjnych, a przyczyną jest bardzo wysoko umieszczona linia talii) w tej zakochałam się bez pamięci. Gdyby uwzględnić jeszcze fakt, że- wedle słów mojej matematyczki z podstawówki- mam "wybitnie renesansową urodę", może wyglądałabym jak człowiek...?

II.

Strasznie jestem zakochana w kolorach tej sukni, a jeszcze bardziej w tym hafcie na trenie. Mimo że to suknia Elżbiety I Tudor, po kilku przeróbkach mogłaby równie dobrze robić za XVIII-wieczny damski strój jeździecki.

III.





Mundur kapitana Aubreya, mundur admirała Nelsona, i- nie wiem jak to jest po polsku, zabijcie mnie- Boat cloak kapitana Hornblowera
Tutaj nie chodzi mi oczywiście o konkretne sztuki- chodzi o sam mundur, który będę miała, choćby i świat się walił, palił... Jeżeli dowiem się, z czego go zrobić, oraz gdzie można dostać granatowe sukno w innej cenie niż 11,90 za 10 cm.

IV.
chodzi o tą zieloną. :3
Może tego po mnie nie widać, ale wręcz kocham turniury. A ta zielona suknia miała być moim strojem na Złote Popołudnie. Nie wyrobiłam się, niestety... ale czeka w kącie na lepsze czasy.

V.


VI.

Urzekła mnie spódnica.

VII.


Wroński z nowszej "Anny Karenieny"
I znowu wracamy do mojego mundurowego zboczenia. Nie ma znaczenia który uda mi się zrobić- ważne żeby był.

VIII.



Niestety nie udało mi się znaleźć zdjęcia, gdzie widać tę suknię całą- Jest jednak tak cudowna, że trudno mi powiedzieć cokolwiek rozsądnego na jej temat.


Po długim procesie przebierania w kupie zdjęć udało mi się wybrać te ciekawsze- i to, póki co, tyle.

A wieczorem...

Wieczorem pojawi się post poświęcony w zupełności Royal Navy... Pierwsza część serii, właściwie (nawiasem mówiąc- wolicie dłuższe posty, a mniej części, czy krótsze i więcej?) A w bonusie będzie fragment opowiadania ze wspomnianą ostatnio Rosemary- czyli "jak nie jeździć konno". ;)

PS. Zmieniła się również grafika na blogu- którego twarzą została- a jakże- krnąbrna Rose :D



wtorek, 5 listopada 2013

Gibsoniątko

... Czyli szybki i niezobowiązujący post na wieczór. 
Jak zapewne da się zauważyć panuje u mnie wybitnie nieprzyjemny sezon ogórkowy- winna temu jest głównie szkoła, ale właśnie dzięki szkole może powstać ten post.

Przekopując skrzynkę mailową trafiłam na zdjęcie zrobione przez tatę dosłownie dziesięć sekund przed moim wyjściem na rozpoczęcie roku. Postanowiwszy dwa dni wcześniej trochę wyróżnić się z tłumu (a także- przyznaję- podlizać się trochę mojej nauczycielce francuskiego, która jest zakochana w Fin de siecle :D) postanowiłam zrobić z siebie coś podpadającego pod Gibson Girl. Włosów na głowie mam dostatecznie dużo (sięgają mi niemalże kolan) ale długo myślałam jak je spiąć żeby wyglądały wiarygodnie. Efekt jest jaki jest, przynajmniej pozorny. Strój to taka "wariacja na temat"- biała koszula, czarny kupny gorset (gorset na wierzchu, o zgrozo!) długa czarna spódnica. Tata chcąc mi dogryźć stwierdził że wyglądam jak jedna z jego ciotek, która była równocześnie ciotką mojej babci- trudno jednak o większy komplement niż porównanie do, bądź co bądź oryginalnej Gibson Girl, prawda? ;)
W moim przypadku to faktycznie raczej gibsoniątko- nie dość że mierzę tyle ile przeciętny krasnolud (nie więcej niż półtora metra) to w dodatku ubrania dobierane były "na oko"... (Gorset na wierzchu, o zgrozo!)

Już, już przestaję ględzić i pokazuję zdjęcie. Przepraszam za jakość, ale tak jak mówiłam, robione pół minuty przed wyjściem, telefonem, przez tatę który z niedowierzaniem kręcąc głową powtarzał: "wyglądasz jak ciotka Ana!"

Ps. Kilka stron zostałoby jeszcze do końca "Dumy i Uprzedzenia"... "Emma" już stoi w kolejce!

niedziela, 3 listopada 2013

Post o wszystkim i o niczym

Le Code Civil des Français
Appelé usuellement Code Civil ou Code Napoléon, regroupe les lois relatives au droit civil français, c'est-à-dire l'ensemble des règles qui déterminent le statut des personnes (livre I-er), celui des biens (livre II) et celui les relations entre des personnes (livres III et IV) privées.
Promulgué le 21 Mars 1804 ( 30 Ventôse an XII) par Napoléon Bonaparte.
Czyli czego powinnam się uczyć a tego nie robię, warczę tylko patriotycznie znad mojej "The History of England". Przeczytawszy ostatniego posta na blogu Eleonory Amalii coś mnie tknęło (wyrzuty sumienia poklepały po ramieniu?) i postanowiłam chociaż dać znać, że żyję- choćby i post miał być zupełnie o niczym. 

Zacznijmy od tego, że przez atrakcje takie jak wyżej (i tak nie jest najgorzej. Chemia po francusku- to dopiero zabawa! A francuskie funkcje-jakaż to cudowna rozrywka w jesienne wieczory!) nie jestem w stanie dokończyć żadnego zaczętego projektu. Ani wymarzonej sukni XVIII- wiecznej, ani tym bardziej tej z lat 80 XIX wieku. Płaczę rzewnie, bo z Leroi Merlin zniknęły zasłony z których miałam ja zrobić, ale już mniejsza o to.

Większy problem mam z osiemnastowiecznym potworkiem. Niby jest już na wykończeniu- ale tylko "niby", okazało się bowiem że trzeba ją skrócić. I nie, nie spódnicę- całą górę wywalczoną krwią i blizną. Do tego nie mam chyba najważniejszej rzeczy- stays. Próbowałam je zrobić, próbowałam przez czas długi z rezultatem nadzwyczaj marnym (żeby nie powiedzieć żadnym). Jestem beztalenciem zupełnym w kategorii gorseciarstwa o czym przekonałam się niejednokrotnie, jednak teraz doskwiera mi to najbardziej, bo nie jestem w stanie skończyć tej sukni nie wiedząc, jak będzie leżała na tym przeklętym stays. W akcie desperacji przekopywałam nawet Etsy, ale kiedy ceny zaczęły mnie okładać kowadłem po głowie zrezygnowałam. Nie stać mnie. 


Marzenia o zostaniu damą z obrazu Gainsborougha (miejmy nadzieję, że nie do końca) stracone, inne jednak dzielnie się trzymają, częściowo przez Krynolinowy spis. Zaległe posty przeczytałam dopiero dzisiaj, ale kiedy skończyłam podpunkt o wieczorze w Krakowskim teatrze autentycznie się rozpłakałam (mama myślała że wzruszył mnie Kodeks Napoleoński...). Nagle się okazało że przy moim ciągłym udawaniu damy w różnego rodzaju teatrach, operach czy filharmoniach mogłabym chociaż raz jej nie udawać, tylko faktycznie nią być. W odpowiednim stroju! Dlaczego rodzice się dziwią kiedy w wyżej wymienionych obiektach patrzę wrogo na wszystkie panie w spodniach?
Z wielką radością pojawię się też w Muzeum Gliwickim 17 listopada. Nie wiem czy do czegokolwiek się nadam, w razie czego- Przynieś Podaj Pozamiataj jestem, do usług.


A teraz, kiedy już wylałam dostatecznie dużo łez jak na jeden post, trochę selfu!
Tak się składa, że piszę. Kilkanaście opowiadań. A ciągną się od wczesnego średniowiecza po wiek dziewiętnasty z przerwami. Ostatnio skupiam się najbardziej na (znowu) drugiej połowie osiemnastego wieku (Choć prawdę mówiąc bohaterowie nie mogą się zdecydować, czy to jeszcze osiemnasty wiek, czy już regencja, bo panowie bardzo się wzbraniają przed pudrowaniem buźki). Pozwólcie więc, że przedstawię:
wiem że fryzura jest co najmniej nieodpowiednia... Ale jak nikt nie patrzy...

Lady Rosemary Southwel, która ma na sobie moją wymarzoną kieckę od której... wzięła się nazwa tego bloga.
Mieszkająca na północy hrabstwa Essex szesnastoletnia i jedyna córka lorda, który hoduje konie.
Dlatego też Rosemary jeździ wręcz doskonale!
... Ale tylko po męsku. Za to bardzo próbuje poradzić sobie z "jedyną techniką jeździecką przystającą damie"- jak widać bez powalających sukcesów.

Rozgarnięte acz nieco zbuntowane dziewczę wychowuje ojciec i niańko-nauczycielka, Panna Helen Aston.
Panna Aston jest dość specyficzną osobą, zapatrzoną ślepo we Francję. Zakochana jest we wszystkim- od pretensjonalnej mody Marii Antoniny, po sam język. Generalnie służy do stawiania Rosemary do pionu, mimo że tatuś jest absolutnie zadowolony z faktu, że jego córka nie interesuje się wyłącznie koronkami. 

Mój boże, opis biednej Rose wskazuje na jej kompletny Marysuizm, ale ghh...

Jest niska, fakt...

Opowiadanie mam, (co jest niezwykłe, bo zwykle piszę w zeszytach) więc jeśli ktoś byłby chętny, zamiast łez nad suknią notkę mogę mu poświęcić. Bardzo możliwe że opis samej Rose jest nieciekawy, ale jak opisać kogoś, matko, czegokolwiek bym nie napisała będzie brzmiało głupio, więc chyba faktycznie najlepiej jest przeczytać opowiadanie, ghh.

A na sam koniec:








poniedziałek, 9 września 2013

Ogłoszenia parafialne

Z cyklu "jedna szansa na milion ale może trafię"
Szukam kogoś z okolicy Katowic, kto lubi robić... Fiu bździu z cudzymi włosami. Bardzo chętnie udostępnie królika doświadczalnego w postaci siebie, bo i na głowie bardzo bym chciała mieć coś historycznego, i na złote popołudnie wypadało by jakoś wyglądać. Odporna jestem na szarpanie ciągnięcie i rwanie.
Włosy średniogrube raczej proste, chociaż pofalowane od warkocza, długość- do połowy ud (tak, wysysają ze mnie i życie, i zdrowie... :p) 
Także... Tak.

Druga rzecz- już niedługo pierwsza część artykułu o Royal Navy, brace yourselves. >:3